czwartek, 21 lutego 2013

Sałatka z pomidorów

oliwaPrzepis na tę sałatkę znalazłam w książce Aliny Gniewkowskiej „Współczesna kuchnia domowa. Skarbczyk kulinarny potraw mięsnych, jarskich, ciast, marynat oraz ważniejszych sekretów gospodarskich” z 1927 roku.

Autorka książki kucharskiej z okresu międzywojnia dedykowała przepisy „bezdomnej jeszcze i dziś inteligencji polskiej, która warunkami życia zmuszona do stołowania się poza domem, czasami w wolnych chwilach, zapragnie sobie coś smacznego przyrządzić niewielkim kosztem i mozołem”.



cebulaPomidory zawierają likopen, antyoksydant przeciwdziałający zachorowaniom na nowotwory. Z wielu badań wynika, że również oliwa z oliwek może pomagać w zapobieganiu nowotworom. Uchodzi też za produkt najlepiej pozwalający kontrolować poziom cholesterolu.





Ta sałatka gwarantuje więc zdrowie, witalność i siłę.



2 duże pomidory

duża cebula

oliwa z oliwek

ocet balsamiczny

sól, pieprz



salatkaDuże dojrzałe pomidory pokrajać w plasterki, ułożyć na salaterce lub na talerzu, przekładając cebulą. Przygotować sos mieszając sól, pieprz, ocet balsamiczny i oliwę. Kto lubi ostrzej, może dodać trochę musztardy. Polać sosem pomidory. Całość niech tak postoi przez użyciem przynajmniej pół godziny.







Makaron z tuńczykiem

tunczykDostajemy wiele ciekawych przepisów od naszych klientów. Dzielą się oni swoimi wrażeniami i pomysłami, w jaki sposób wykorzystali oliwę z naszego sklepu. Postanowiliśmy, oczywiście za ich zgodą, udostępniać Państwu te receptury. Zamieszczamy jedną z nich, zaapraszając jednocześnie do wędrówki po krainie rozkoszy podniebienia…






puszka tuńczyka w kawałkach w sosie własnym

1 duża cebula

2 ząbki czosnku

4-5 stołowych łyżek śmietany 18%

2 stołowe łyżki majonezu

dwie łyżki oliwy z oliwek

sól, pieprz do smaku

starty ser żółty

makaron np. penne lub w kształcie serduszek (na 2-3 osoby)


Odsączyć tuńczyka. Cebulę pokroić w drobną kostkę. Oliwę rozgrzać na patelni, wrzucić cebulę. Po kilku minutach wrzucić na patelnię tuńczyka. Cząstki można lekko rozdzielić widelcem, nie rozdrabniać. Dusić chwilę pod przykryciem. Dodać czosnek. Zmniejszyć ogień, dodać śmietanę i majonez, mieszać dokładnie, przyprawić solę i pieprzem. Ugotowany wcześniej makaron penne wrzucić na patelnię i wymieszać z sosem. Nałożyć potrawę na talerze i posypać tartym serem.



Przepis nadesłany przez panią Karolinę. Dziękujemy!



Kontakt w sprawie przepisów: ewa@oliwnygaj.eu

Bruschetta wg Gino

Ten przepis szczególnie zwróciła naszą uwagę, kiedy przeglądaliśmy książkę Gino D`Acampo „Buonissimo!”. Po pierwsze dlatego, że uwielbiamy bruschetty, ale w takim wydaniu jeszcze nie mieliśmy okazji jej próbować. A po drugie, rzucił nam się w oczy wyboldowany apel autora: „Upewnijcie się, że stosujecie dobrą oliwię z oliwek extra virgin".

Dlaczego? Otóż do bruschetty z pieczoną papryką, pastą fasolową, ciemnymi oliwkami i rukolą potrzeba aż 8 łyżek oliwy.


A oto receptura:

1 bagietka

8 łyżek oliwy extra vergin

cebula

400 g fasoli w puszce (najlepsza cannellini)

2 pieczone papryki ze słoika

garść czarnych oliwek

łyżeczka słodkiej papryki w proszku

3 łyżki posiekanej natki pietruszki

1 łyżka soku z cytryny

rukola

sól, pieprz

W garnku rozgrzać dwie łyżki oliwy, dodać posiekaną cebulę i podsmażać 5 minut. Dodać paprykę w proszku i dalej podduszać. Podsmażoną cebulę umieścić w malakserze razem z fasolą, pieczoną papryką i dwiema łyżkami oliwy. Całość miksować na gładką masę. Doprawić do smaku. Posiekać oliwki i wrzucić do miski. Dodać natkę pietruszki, dolać resztę oliwy i sok z cytryny. Doprawić solą i pieprzem i wymieszać.

 
Podpiec kromki bagietki na patelni grillowej lub w piekarniku. Ciepłe kromki pieczywa posmarować masa fasolowo-paprykową, na wierzch położyć trochę sosu oliwkowego, całość udekorować listkami rukoli. Można delikatnie skropić oliwą przed podaniem.

Pyszna klasyka czyli caprese

Ta sałatka w kolorach włoskiej flagi stała się światowym przebojem. Zachwyca lekkością i prostotą. Aby była smaczna, musi być jednak wykonana z najlepszych składników. Najlepiej smakuje z prawdziwą mozzarellą di bufala z Kampanii, produkowaną z mleka bawolic.
Świeże liście bazylii można zamienić na sos pesto. We Włoszech zdarzało nam się jadać tę sałatkę w wersji z małymi kulkami mozzarelli i pomidorkami koktajlowymi ułożonymi na liściach rukolii. Kombinacji może być wiele, ważne jest jedno – aby zachować kolorystkę włoskiej flagi. Do tego ciabatta, kieliszek wina i gotowe!

 
duży dojrzały pomidor

kulka mozzarelli

5 łyżek oliwy extra vergine

2 łyżki octu balsamicznego

listki świeżej bazylii

Sól, pieprz



Pomidory pokroić w plasterki. Mozzarellę odsączyć z zalewy i pokroić jak pomidory.

Wymieszać oliwę z octem balsamicznym, przyprawić solą i pieprzem.

Na talerzu ułożyć plasterki pomidorów i mozzarelli tak, aby zachodziły na siebie. Polać całość sosem i posypać listkami bazylii.

Z miłości do drzewek oliwnych



W marcu 2012 roku gościła w Polsce irlandzka aktorka, autorka książek dla dzieci i dorosłych, której sławę przyniosła „oliwna seria”, opowieść o życiu wśród oliwnych drzew na francuskiej prowincji w okolicach Cannes. Na cykl złożyły się powieści: „Oliwkowa farma”, „Oliwkowe żniwa” i „Sezon na oliwki”.

Polski wydawca książek Carol Drinkwater - Wydawnictwo Literackie - już zapowiedział wydanie kolejnej pt. „Oliwkowa droga”. Pierwsza i druga część cyklu sprzedała się w samej Wielkiej Brytanii w ilości 250 tys. egzemplarzy. Zresztą nie tylko czytelnicy docenili wartość książek Drinkwater – UNESCO zaprosiło aktorkę do zespołu ekspertów, którzy pracują nad stworzeniem Szlaku Oliwnego Dziedzictwa w basenie Morza Śródziemnego.



Udało nam się spotkać i porozmawiać z pisarką na temat oliwy oczywiście, Prowansji i życiu pośród oliwnych gajów. Poniżej zamieszczamy zapis rozmowy. Duży fragment wywiadu ukazał się w numerze 4/2012 „Magazynu Literackiego KSIĄŻKI”.



– Jak smakuje oliwa z pani farmy oliwkowej?



– Oliwa tłoczona z naszych oliwek jest bardzo zielona. Świeża, taka prosto z prasy, daje kopa w gardło. Potem smak się wygładza. Wtedy ma też posmak karczocha. Jest naprawdę bardzo bardzo dobra! Podróżując po krajach basenu Morza Śródziemnego odkryłam, że każdy wytwórca uważa, że to jego oliwa jest najlepsza. Nigdy nie spotkałam hodowcy oliwek, który twierdziłby, że inna niż jego jest najsmaczniejsza. Chwalą nawet badziewie.



- Ile oliwy udało się pani ostatnio uzyskać z własnych oliwek?

- Niewiele, około 600 litrów rocznie. A w tym roku produkujemy także oliwę organiczną. I jej otrzymaliśmy 100 litrów.


- A co sądzi pani o oliwie z Apulii?

- Byłam w Bari przy okazji przygotowania filmu dokumentalnego o oliwnym szlaku. Spędziłam tam tydzień. Robią tam bardzo dobrą oliwę, na prawdę bardzo dobrą.

 
- Już na zawsze Prowansja? Znalazła pani swój raj?

– Tak, czuję się tam najbardziej szczęśliwa.
 
– Peter Mayle, Anglik, spod ręki którego wyszedł bestsellerowy „Rok w Prowansji”, jest przekonany, że kto raz posmakował tamtejszego życia, nie będzie już potrafił żyć gdzie indziej…

– Peter Mayle jest specem od marketingu, tym się zajmuje i z tego żyje. Zdecydowanie to jest mój zakątek na świecie. Ale uwielbiam też podróżować i odkrywać wszystko wokół Morza Śródziemnego, zwłaszcza tamtejsze tradycje. A energię do wędrówki czerpię z miłości do drzewek oliwkowych.

 – Kiedy pani jest w podróży to kto zajmuje się farmą?

 – Quashia.

– Mówi pani o tym Algierczyku, że jest głównym trybikiem oliwnej farmy…

 – Dokładnie, on jest trybikiem w kole, który sprawia, że wszytko się kręci. Bez Quashii nie mogłabym się obyć. On pochodzi z drugiej strony basenu Morza Śródziemnego. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale już wtedy zaczynałam tworzyć związki pomiędzy państwami skupionymi wokół Morza Śródziemnego w momencie, kiedy sprowadziłam Quashię do nas. Jest Algierczykiem, ale wydaje mi się, że jego duchowy dom jest z nami. On jest dla nas rodziną, a my jesteśmy jego rodziną. Wydaje mi się, że to jest bardzo szczególna relacja.

 
- Inna postać powijająca się w książce – Rene - mówi do pani: „Oliwka jest drzewem symbolizującym nieustępliwość, wytrzymałość i wiarę”. Mam wrażenie, że obcowanie wśród drzew oliwnych wpłynęło także na panię…

- Tak, drzewka oliwkowe wiele mnie nauczyły. Obserwowałam życie wokół drzewek oliwnych i z pewnością wzmagało te cechy.


– Czy tęskni pani za aktorstwem?

– Niewiarygodnie! Potwornie mi tego brakuje. Uważam siebie za aktorkę, która pisze. Piszę więcej niż gram, bo na tym polega kontrakt. Teraz pracujemy nad filmem, który będzie inspirowany dwoma następnymi moimi książkami. Mam okazję współpracować z ludźmi z filmu i jednocześnie mogę pisać. Uwielbiam to połączenia. Zajmuję się też narracją filmów dokumentalnych reżyserowanych przez mojego męża. Większość narracji po angielsku robię ja. I to mi pozwala być aktorką. Czytam też czasami fragmenty moich książek, kiedy je promuję. Nie odpuściłam całkowicie.

 
– Zauważyłam, że towarzyszy pani tajemniczy notes…

– Kiedy podróżuję, mam trzy lub cztery notesy, które zawsze mi towarzyszą. Nawet od momentu przyjazdu do Polski zapisałam kilkanaście stron i to wszystko dotyczy Polski. Wykorzystam te notatki do napisania artykułu.

 


(fot. Michel Noll)

Sezon grillowy

Słoneczko mocniej przygrzało, trawa się zazieleniła, drzewa rozkwitły, a ptaki wszczęły swe trele. Najwyższa pora wyciągnąć z piwnicy grill i zaprosić znajomych. A potem z przyjemnością obserwować jak goście ze smakiem wcinają przygotowane potrawy.

mistrz„O popularności grilla decyduje cała otoczka, cała atmosfera towarzysząca przygotowaniom, rytuałowi pieczenia, wreszcie możliwość osobistego uczestniczenia w całym spektaklu” – twierdzi jeden z najpopularniejszych polskich kucharzy - Maciej Kuroń. Spektaklu, dodajmy, który ma swojego lidera, Mistrza Ceremonii z dumą dzierżącego w dłoniach szczypce.

Dania przyrządzane na grillu mają też inne walory: nie wymagają skomplikowanych zabiegów (w myśl hedonistycznej zasady jak największa przyjemność przy najmniejszym możliwym wysiłku), są pozbawione tłuszczu, a jednocześnie zachowują swoje własności odżywcze, a poza tym są apetyczne.

Na premierowy pokaz w tym sezonie na ruszt trafiła karkówka.

 
karkowkachuda karkówka

pieprz

sól

suszona papryka chili

majeranek

sok z jednej cytryny

oliwa z oliwek Colonna Imbir



grilloweZ mięsa przygotować kotlety i zbić je tłuczkiem. Z podanych składników przygotować marynatę, którą należy polać kotlety. Odstawić je w chłodne miejsce przynajmniej na godzinę. Grillować po 10 minut z każdej strony. Dzięki oliwie z oliwek Spice, która powstaje poprzez jednoczesne tłoczenie oliwek ze świeżymi korzeniami imbiru, potrawa jest aromatyczna i nabiera pikantnego smaku.



Suszone pomidory zalane oliwą

Suszone pomidory w oliwie to jeden z tych tajemniczych składników, bez których przygotowanie wielu dobrych sałatek jest dla mnie wręcz niemożliwe. Zaledwie kilka kawałeczków i już mamy słońce na talerzu!

Niestety pomidory ze sklepowych półek pływają w oleju słonecznikowym lub w mieszance olejów sojowo-słonecznikowych, przez co daleko im do ich włoskich braci.




Najlepsze są te tradycyjnie suszone na słońcu. Oczywiście w kraju takim jak Polska, gdzie trudno w porze zbiorów pomidorów o tak ciepłe słońce, które wystarczająco wysuszyłoby je, można ratować się domowymi sposobami suszenia pomidorów - w piekarniku. Proces suszenia jest jednak bardzo czasochłonny, zajmuje kilkanaście godzin. Termoobieg i 170 st. C to jednak nie słoneczko…
















Mój sposób domowy na suszone pomidory w oliwie jest następujący: kupuję włoskie suszone pomidory (są na szczęście miejsca w Polsce, gdzie można dostać wartościowy produkt), pakuję do słoików, dorzucam posiekany czosnek (trzy ząbki na 0,5 l. słoik), kilka pokrojonych czarnych oliwek, dodaję dwie łyżeczki suszonej bazylii i wszystko zalewam oliwą. Najlepiej o łagodnym smaku, jak La Foresta. Po kilku dniach pomidory są gotowe do zjedzenia.






Pranzo Tricolore

czyli obiad w trzech kolorach...


szpinakUwielbiam szpinak! Zwłaszcza w tym barwnym wydaniu. Niestety to warzywo nie cieszy się powodzeniem w naszym kraju, a szkoda. Jego zielone liście bogate są w żelazo, magnez, potas, wapń, kwas foliowy, witaminy A i C. Podobno ma nawet właściwości antynowotworowe. Czy to w sałatce na zimno czy na ciepło, jeśli odpowiednio przyprawiony smakuje wyśmienicie.



 flagaTę wariację szpinakowo-pomidorowo-mozarrellową po prostu można zjeść oczami. A wiadomo nie od dziś, że lepiej smakują te potrawy, które są kolorowe i ładnie podane.

Potrawa testowana była na dzieciach i została pozytywnie zaopiniowana :-) Domownicy regularnie upominają się o nią, często więc gości na naszym stole. Szpinak jemy o każdej porze roku, dlatego używam mrożonego szpinaku, który jest łatwiej dostępny.


paczka mrożonego szpinaku

5-6 suszonych pomidorów w oliwie

opakowanie mozzarelli

2-3 ząbki czosnku

duża łyżka kaparów

sól

pieprz

odrobina soku z cytryny

oliwa z oliwek



kaparyNa patelni podgrzać oliwę. Wrzucić szpinak. W międzyczasie pokroić mozzarellę w kostkę a suszone pomidory w paseczki. Gdy szpinak jest już podgrzany można go skropić cytryną, przyprawić solą i pieprzem i wyciśniętym czosnkiem. Podgrzewać dotąd, aż wyparuje ze szpinaku większość wody.





peneUgotowany zgodnie z instrukcją na opakowaniu makaron (ja najczęściej podaje makaron pene, ale świetnie smakuje też z tagliatelle) wyłożyć na talerze i posypać mozzarellą, przykryć szpinakiem. Całość udekorować paseczkami pomidorów i kaparami.

Warto nieco całość skropić oliwą z oliwek, najlepiej aromatyzowaną, peperoncino lub inną o intensywnym smaku.

Mozzarellowo

salatkaDoskonałą mozzarellę jedliśmy podczas naszego marcowego pobytu w Trieście. Restauracja nazywa się Fratelli la Bufala (Via Roma 12) i specjalizuje się w delikatnych serach z mleka bawolego, które rozpływają się ustach. Oferuje też doskonałą pizzę neapolitańską w kształcie głowy bawoła, oczywiście z mozzarellą i wołowinę w kilku odmianach. Legenda głosi, że trzech braci urodzonych w Averso niedaleko Neapolu - Giuseppe, Antonio i Gennaro – po śmierci ojca, producenta kampańskiej mozzarelli, wyruszyło w świat w poszukiwaniu fortuny. Najstarszy z braci – Giuseppe otworzył pizzerię w Nowym Jorku. Antonio zainstalował się w Madrycie i tam otworzył pizzerię. Najmłodszy z braci chciał być malarzem i wyjechał do Paryża. W końcu jednak otworzył pizzerię w Mediolanie. I tak powstała sieć restauracji, która ma obecnie 100 punktów na całym świecie.

 Z Triestu przywieźliśmy jedynie wspomnienie doskonałego smaku mozzarelli, której jesteśmy wielkimi miłośnikami. Niestety w naszym kraju prawdziwa mozzarella jest nie do zdobycia.

Do przygotowania sałatki z mozzarellą i szpinakiem wykorzystaliśmy ser dostępny na naszych półkach sklepowych, ale doprawiliśmy ją prawdziwie włoską oliwą i włoskim octem balsamicznym.


Sałatka z mozzarellą i szpinakiem

       1 kula mozzarelli

pomidor

kilka suszonych pomidorów w oliwie

garść liści młodego szpinaku

czerwona cebula

1 łyżka octu balsamicznego

2 łyżki oliwy z oliwek (np. Nectar)

1 łyżka świeżych liści bazylii

sól i pieprz


Mozzarellę, cebulę i obranego ze skórki pomidora pokroić w kostkę. Suszone pomidory pokroić w paseczki. Całość wymieszać z całymi liśćmi szpinaku.

Oliwę wymieszać z octem i bazylią, przyprawić solą i pieprzem i polać sałatkę.

Szpinak można zastąpić rukolą. Smakuje równie wyśmienicie.
 

Śledź w oliwie


4 osuszone i wymoczone filety śledziowe

2 małe cebule

cytryna

1/2 szklanki oliwy z oliwek 

kilka ziaren ziela angielskiego 

kilka listków laurowych
 

Śledzie pokroić w ukośne paski (2-3 cm), cebulę pokroić w piórka i sparzyć. Na dno miseczki wlać trochę oliwy, nasypać warstwę pokrojonej cebuli, na nią ułożyć warstwę śledzi, którą należy posypać pieprzem, zielem angielskim, listkiem laurowym i skropić odrobiną soku z cytryny. Na tę warstwę położyć znów warstwę cebuli, a następnie warstwę śledzi skropionych cytryną i posypanych pieprzem, zielem i listkiem. Gdy warstwy są ułożone, zalać wszystko oliwą. Przykryć i odstawić na min. 1 godz. do lodówki.

Śledzie można podawać z pieczywem lub z gotowanymi ziemniakami.

Sałatka pomidorowo-ogórkowo-kaparowa

Wielkanoc zbliża się wielkimi krokami. Wspaniałe smaki potraw połączą rodziny przy wspólnym, pięknie nakrytym stole. Kto hołduje tradycji, przygotuje żurek, upiecze pasztet, zaserwuje jajka w kilku odmianach. Prawdziwą ozdobą będzie oczywiście lukrowana baba. Wielkanocny jadłospis warto uzupełnić o danie lekkie, zdrowe i kolorowe – sałatkę pomidorowo-ogórkowo-kaparową



opakowanie pomidorków cherry

ogórek

łyżka posiekanej natki

½ małej czerwonej cebuli

łyżka kaparów w zalewie

sos: sok z cytryny, tyle samo oliwy z oliwek, sól i pieprz



Pomidorki cherry przekroić na pół, ogórek i cebulę pokroić w kostkę, warzywa wymieszać z posiekaną natką pietruszki i kaparami, polać sosem i wymieszać.

salatka

Moja Toskania zmienia zapachy



Poczuć Toskanię oznacza poczuć jej smak. Ileż „Słodkie pieczone kasztany” ma smaków! Autorka - Aleksandra Seghi - przed czternastoma laty osiedliła się we Włoszech, w Pistoi. Tam założyła rodzinę, chłonęła kulturę, obyczaje, ale też walczyła ze stereotypami na temat Polaków, oswajała się nowym rytmem dnia, dała się ponieść zwyczajom wyznaczanym przez rozmaite święta i fiesty, wreszcie odnalazła swój sposób na życie.

Nagromadzenie wspomnień, wrażeń, ludzi, jest w jej książce oszałamiające. Aleksandra Seghi w ujmujący sposób opisuje Toskanię i Toskańczyków, i to, jak wygląda codzienność w tym najbardziej okupowanym przez turystów regionie. Pozwala zajrzeć czytelnikom za kotarę, do intymnego, prywatnego świata mieszkańców Pistoi, dzięki czemu poznajemy ich usposobienie i słabości, wreszcie daje możliwość przekroczenia progu kuchni włoskiej mammy czyli jej teściowej.



Ta książka to rarytas dla zakochanych we włoskich klimatach. I włoskiej kuchni, bowiem autorka swe opowieści przeplata przepisami na ulubione potrawy.

Całość napisana lekko, ironicznie, bardzo subiektywnie. Niesiona opowieścią nawet nie zauważyłam, jak szybko upłynął mi czas na lekturze.



A oto fragment książki poświęcony oczywiście oliwie: „Jedną z potraw, w której prym wiedzie oliwa, jest prinzimonio, podawane głównie na przystawkę. Słowo pochodzi od łacińskich wyrazów pinzo i omnium i oznacza: włożę wszystko…w oliwę. Przygotowanie pinzimonio to nic trudnego. Wystarczy napełnić miseczkę w jednej trzeciej oliwą, posypać solą i pieprzem i serwować ze świeżymi warzywami (fenkuł, seler, karczoch, marchew, rzodkiewka), które kroi się na cienkie paseczki i macza w oliwie, delektując się smakiem”.



Rozmowa z Aleksandrą Seghi, autorką książki „Słodkie pieczone kasztany”



„Moja kuchnia pachnąca bazylią” – tak zatytułowała swoją książkę Tessa Capponi-Borawska. A czym Pani pachnie Toskania? Pieczonymi kasztanami?

Chylę czoła w kierunku pani profesor Tessy Capponi-Borawskiej. Bardzo miło wspominam wykłady na wydziale filologii włoskiej. Do tej pory, raz na jakiś czas, wyjmuje notatki i czytam historię Włoch, którą przekazała mi właśnie pani profesor.

Moja Toskania zmienia zapachy, a to ze względu na pory roku. Na wiosnę pojawiają się karczochy (uwielbiane przez moja włoska i polska rodzinę), świeży groszek i bob. W lato królują pomidory, które nadają sałatkom niesamowitego smaku i które również „hurtowo” przerabiam na przeciery. W październiku przychodzi pora na kasztany i grzyby. W miastach i miasteczkach odbywają się święta: naleśników kasztanowych, pieczonych kasztanów... a na placach targowych jest mnóstwo prawdziwków o niezapomnianym zapachu. Następnie przychodzi pora na dynie i wszystkie dania z nią związane. Mimo tego że w zimie jest mało warzyw sezonowych naszą kuchnię wypełnia zapach gęstych zup fasolowych, kapuścianych z dodatkiem uprzednio przygotowanych przecierów pomidorowych.

Oczywiście w mojej kuchni przeplatają się zapachy: bazylii, szałwii czy rozmarynu. Są one niezastąpione w kuchni toskańskiej. Tak jak niezastąpiony jest czosnek i oliwa.

Jaka, Pani zdaniem, powinna być dobra książka kucharska?

Powinna w prosty sposób przekazywać przepisy kulinarne. Moim zdaniem nie musi być kolorowa i zilustrowana zdjęciami z kolejnych etapów przyrządzania. Dobra książka kulinarna może mieć kilka zdjęć lub może być ich pozbawiona. Liczy się dobrze i zrozumiale napisany tekst. Tak, żebyśmy mogli zamknąć oczy i z łatwością wyobrazić sobie poszczególne etapy gotowania lub pieczenia.



Florencja czy Siena? Pytam, ponieważ rywalizacja między tymi miastami trwa nieustanie niemal 1000 lat…

Kocham jeździć do Florencji, przechadzać się po mieście, kościołach, a następnie wspinać na Plac Michała Anioła. Stamtąd rozciąga się tak fantastyczny widok, że brakuje tchu w piersiach. Pistoia, miasto, w którym mieszkam, położone jest dość blisko Florencji. Stad bywam tam dość często. Natomiast wyjazd do Sieny to dłuższa wyprawa. Ma niesamowity kolor i klimat, który wyczuwa się przechadzając po głównych uliczkach starego miasta. Mam do niej sentyment, bo oprócz zwiedzania jej, jako turystka bywałam tam w pracy (na targach rękodzielniczych). Mam więc swoje ulubione miejsca, w których pije dobrą kawę czy jem wspaniale lody.

Dlaczego Pani wybór padł właśnie na Toskanię?

Podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim wyjeżdżałam na kursy językowe do Włoch. Jeden z nich odbywał się we Florencji. W weekendy robiłam sobie całodniowe wycieczki po regionie. I to właśnie od tamtej chwili zaszczepiła się we mnie miłość do Toskanii. A tak jak często bywa, tak i w moim przypadku, zatrzymała mnie miłość. Od 11 lat jestem szczęśliwą żoną Toskańczyka.

Kolekcjonuje Pani książki kucharskie, również te bardzo stare. Jak duży jest Pani zbiór?

Nigdy tak naprawdę nie liczyłam moich książek kucharskich. W Polsce zostawiłam sporą biblioteczkę. Do Włoch zabrałam polskie pozycje związane ze zdrową żywnością. Natomiast fascynuje się kuchnią włoską, a w szczególności toskańską. Staram się utrzymać jakiś porządek w książkach, lecz zaglądając do nich bez przerwy jest to dość trudne. Część z nich stoi równiutko na półkach, część w lekkim chaosie, jedna na drugiej, a pozostałe na stole, przy komputerze (są takie pozycje, do których zaglądam bardzo często).

Kiedy widzę jakąś nową książkę w księgarni od razu muszę ją mieć. I tak powoli, z roku na rok, moja kolekcja powiększa się. Dostaję też trochę książek kulinarnych w prezencie, bo znajomi wiedzą że zrobią mi tym ogromną przyjemność. Ostatnio moja sąsiadka z góry, która przeprowadzała się do innego mieszkania, przekazała mi swoja ogromną księgę kucharską. Myślę, że ma ona ponad 1000 stron.

W mojej bibliotece znajdują się również przedruki starych książek. Reprint tzw. „włoskiej biblii kulinarnej” napisany przez Pellegrino Artusi trzymam na głównym miejscu na półce. Pierwsza edycja „Nauki w kuchni i sztuki dobrego jedzenia” została wydana w 1891 roku. Posiadam również „Jedyne praktyczne przepisy” Lucyny Ćwierczakiewiczowej z 1885 roku (moje wydanie z 1988 roku), „Praktycznego kucharza warszawskiego” z 1926 roku (moje wydanie z 1991 roku) oraz „Kuchnie polska” z 1956 roku (lektura z dzieciństwa).

Najpierw był blog, dopiero potem książka. Najpierw aleksandraseghi.blogspot.com potem, „Smaki Toskanii” i „Słodki pieczone kasztany”. Co Pani daje pisanie bloga, a co publikacja książki?

Tak naprawdę to najpierw były książki. „Słodkie pieczone kasztany” zostały napisane dość dawno, Smaki Toskanii czekały na swój moment i tak się złożyło, że jako pierwsze pojawiły się w księgarniach. Do pisania bloga namawiano mnie już bardzo dawno, ale ja zwlekałam. Uważałam, że moje życie wygląda tak samo jak każdego przeciętnego śmiertelnika i ze nikogo nie zainteresują codzienne historie z Toskanii. Grubo się myliłam. Juz w pierwszych tygodniach blog zyskał wielu czytelników, których powoli przybywało. Zrozumiałam, że goście Mojej Toskanii ciekawi byli właśnie tej codzienności, czyli chodzenia na targ, do sklepu, na kawę, informacji o gotowaniu po toskańsku, wywiadów z mieszkancami regionu itd. Codzienne pisanie postów wciągnęło mnie tak bardzo, że w krótkim czasie założylam jeszcze 4 blogi (www.smakitoskanii.blogspot.com, www.ekotoskania.blogspot.com, www.toskanskiewakacje.blogspot.com oraz www.polacywewloszech.blogspot.com), ten ostatni prowadze wspólnie z Agnieszka, która tak jak ja mieszka we Wloszech).

Pisanie blogów daje mi ogromną satysfakcję. Cieszę się, że argumenty, które poruszam podobają się czytającym. Posty są komentowane, dzięki czemu nawiązany zostaje bezpośredni kontakt z odbiorcą bloga. Nie ma nic piękniejszego niż pisanie o tym, co lubimy i spotkanie się z pozytywnym odbiorem czytelnika.

Publikacje książek są spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Również na tym polu ogromną satysfakcję przynoszą mi piękne, ciepłe listy od czytelników, spotkania autorskie, na którym pojawia się wiele osób. To znak, że to co robię podoba się innym i motywuje mnie do konsekwentnego dążenia do realizacji tych najskrytszych marzeń.



Rozmawiała Ewa Tenderenda-Ożóg



(Fragment rozmowy ukazał się w "Magazynie Literackim KSIĄŻKI" nr 4/2012)



fot. Alessandro Seghi

Dolce Vita po polsku




Z wielkim zainteresowaniem chłonęłam kolejne strony książki „Dolce vita po polsku”. Towarzyszyło mi ukłucie zazdrości i nieodparte pragnienie osobistego spotkania z rozmówcami Anny J. Dudek, z którymi, jestem przekonana, rozumiałabym się bardzo dobrze, wszystkim nam bowiem bliski sercu jest włoski styl życia. Grażyna Torbicka, Beata Kęczkowska, Zbigniew Boniek, Ania Kuczyńska, Jan Rokita, Janusz Kaniewski opowiadają dziennikarce o swoich fascynacjach i inspiracjach (modzie, kinie, muzyce, kuchni) oraz o tym, jak może wyglądać dolce vita po polsku. „Leonardo Masi, Emiliano Castagna, Tessa Capponi Borawska, Alberto Macchi, Fabio Cavallucci i Sebastiano Giorgi opowiadają z kolei o Italii – w niezupełnie poważnym tonie, za to z dużą ilością anegdot. Ich historie dotyczą również tego, jak im się żyje w kraju nad Wisłą. Wszyscy bohaterowie zarażają pozytywną filozofią życia. To doskonała lektura dla wszystkich miłośników Włoch i zaciekawionych tym, jak smakuje życie.

I mój ulubiony fragment z Jacka Pałasińskiego:

„Wino, kawa i oliwa. Trzy rzeczy, w których produkcji Włosi nie mają sobie równych. Trzy rzeczy, bez których życie byłoby uboższe. „Mówię Włochy i myślę o rozgrzanej na patelni oliwie. Ząbek czosnku, gałązka rozmarynu… Do oliwy trzeba dorosnąć. Trzeba się w niej rozsmakować. U nas, oczywiście, nie ma takiej tradycji, ale powoli, powoli Polacy zaczynają doceniać oliwę”

I jak się z nim nie zgodzić?

środa, 20 lutego 2013

Dobrze naoliwniony Dario Castagno



Dario Castagno w swoich książkach - „Za dużo słońca Toskanii” i „Za dużo wina Toskanii” - odkrywa przed czytelnikami uroki regionu znanego wszystkim wielbicielom dobrego czerwonego wina – Chianti. Co odróżnia go od innych autorów z „toskańskiego nurtu”? Jest człowiekiem stamtąd, od dziecka mieszka we Toskanii, jest członkiem contrady Gąsienicy w Sienie, ma mnóstwo wspomnień i anegdot związanych z młodzieńczymi przygodami. W ciągu swego czterdziestoletniego życia wlał w siebie chyba hektolitry napoju Bachusa, o czym pisze bez żenady, mało tego, skrupulatnie kolekcjonuje najrozmaitsze przysłowia ludowe związane właśnie z winem. Raczy nimi oczywiście obficie czytelników przeplatając je najbardziej rozrywkowymi wydarzeniami ze swojego życia, czy jak sam się wyraził „opowiastkami związanymi z moim opilstwem i kacami”. Do łez zalewałam się przy relacjach autora ze spotkań z amerykańskimi turystami, nie grzeszących wiedzą na temat odwiedzanego kraju, a Dario spotykał się z nimi często, oprowadzając jako przewodnik po swoich ulubionych zakątkach Chianti.

Fantastycznie się te opowieści, napisane z dużą dozą humoru, z rozbrajającą szczerością i autoironią, czyta. Są pochwałą niespiesznego i pogodnego stylu życia.

W książce „Za dużo wina Toskanii”, w rozdziale zatytułowanym „Dobrze naoliwiony”, autor przestrzega czytelników przed oszukanymi oliwami, na co i my wielokrotnie zwracaliśmy i wciąż zwracamy uwagę:

„Na terenie Chianti istnieją wielkie firmy hurtowo skupiające tańsze oliwy spoza granic kręgu, a potem na miejscu napełniające nimi butelki i naklejające na nich etykietkę z napisem >>Butelkowano w Chianti<<, co ma przekonać konsumenta, że kupuje produkt lokalny”.

Buonissimo!




Ten facet doskonale wie, co jest jedną z największych przyjemności w życiu. Włoskie jedzenie oczywiście! Urodzony na południu Włoch autor odziedziczył zamiłowanie do gotowania po swoim dziadku. Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii, regularnie występuje w brytyjskiej telewizji, m.in. w programie „This Morning”. Program zdobył w tym roku National Television Awards, a przystojny kucharz obiecał kilka miesięcy wcześniej, że jeśli będzie statuetka to on będzie gotował... nago. I rzeczywiście słowa dotrzymał, a zainteresowanych odsyłam na YouTube



Działa jak magnes, uwodzi i zachwyca swoją urodą… książka mistrza nowoczesnej kuchni włoskiej. Dużą uwagę położono na fantastyczny wygląd potraw, warto podkreślić dbałość o stronę edytorską. Książka jest bardzo praktyczna, autor podaje przepisy na nieskomplikowane, nie dość że szybkie w przygotowaniu to jeszcze wyszukane i imponujące dania. Zamiast zwykłej bruschetty z pomidorami i bazylią Gino D`Acampo serwuje bruschettę z pieczoną papryka, pastą fasolową, ciemnymi oliwkami i rukolą, jest też receptura na wspaniały omlet z suszonymi pomidorami i fetą, albo pyszne burgery z ostrym sosem z pomidorów i papryki, lub też na zachwycające gnocchi z oliwą truflową. Wielbiciele dobrego jedzenia będą tą książką zachwyceni. Gino – Grazie! (et)

Sekrety włoskiej kuchni




W podróż po tradycji i kulturze Włoch, w tym kulturze jedzenia, zabieram się ostatnio dość często z Eleną Kostioukovitch.

Elena Kostioukovitch w „Sekretach włoskiej kuchni” pisze z podziwem, a ja z równie wielkim podziwem przeczytałam, że: „w odróżnieniu od przedstawicieli wszystkich innych narodów świata, Włoch, mówiąc o jedzeniu, nie ogranicza się do zwykłego wymienienia składników, ale celebruje rytuał. Wypowiada magiczną formułę. Recytuje jak litanię listę ryb nadających się do solenia albo wiosennych ziół, które składają się na bukiet liguryjskiego preboggion.(…) Wypowiadając nazwy różnych potraw, znawca włoskiej kuchni smakuje w wyobraźni całe menu restauracji, od pierwszej do ostatniej pozycji”.

„Sekrety włoskiej kuchni” to wyśmienita publikacja autorki, która już od 20 lat mieszka we Włoszech, a na co dzień zajmuje się promocją kultury rosyjskiej na Zachodzie, prowadzi agencję literacką reprezentującą m.in. Borysa Akunina, tłumaczy też prozę włoskiego pisarza Umberto Eco. Tom został zresztą opatrzony przedmową autora „Imienia róży”, w której sam zauważa, że „być może we Włoszech bardziej niż gdzie indziej poznanie kuchni oznacza poznanie duszy mieszkańców kraju”. Jedzenie to tożsamość, ale też i źródło harmonii i radości.

Publikacja jest piękna (wysmakowane choć w większości czarno-białe fotografie) i opasła, ale przecież i tematyka jest obszerna. Autorka opisała 19 regionów Włoch, przybliżając nie tylko lokalne potrawy, ale też obyczaje i kulturę. Są tu i rozdziały poświęcone pizzy, makaronom i diecie śródziemnomorskiej, a z drugiej strony pojęciu szczęścia, Żydom, totalitaryzmowi i demokracji. Znajdziemy tu dużo dobrych rad, przenikliwych obserwacji i wspomnień. W kulinarnych esejach autorka powołuje się na literaturę i dzieła sztuki.

Smakować w tej książce można wszystko – wyobrażone przez opis potrawy, opisywane z pietyzmem miejsca i historie, czy też bogaty język doprawiony szczyptą humoru. Warto przeżyć z Eleny Kostioukovitch tę podróż. (et)

Fałszywe dziewictwo

oliwyElena Kostioukovitch w swojej książce „Sekrety włoskiej kuchni”, zwraca uwagę czytelnikom, że niestety często na butelkach z oliwą zamiast napisu na etykiecie „wyprodukowano we Włoszech” widnieje „Confezionato In Italia” („opakowano” albo „zabutelkowano we Włoszech”). „Oznacza to – czytamy - że jest to oliwa pochodząca z Maroka, Tunezji, Turcji, a ostatnio coraz częściej z Hiszpanii, która przypłynęła na olbrzymich zbiornikowcach do portów Genui, Imperii czy Bari, gdzie znajdują się wielkie ośrodki produkcji i butelkowania oliwy z oliwek. (…) Importowany olej zostaje uszlachetniony, rozcieńczony, wymieszany z innym i czasami podany rafinacji. I butelkowany z napisem 'Confezionato In Italia'".

Producenci oliwy, z którymi rozmawialiśmy podczas Olio Capitale w Trieście, również zwracali uwagę na ten problem. W ofercie wielu sklepów jest bardzo tania oliwa – za 2 lub 3 Euro. Tak naprawdę jest to gorszej jakości oliwa grecka, turecka lub tunezyjska. Oczywiście na butelce widnieje napis „rozlewano we Włoszech”.

Z kolei w materiałach seminaryjnych ogólnopolskiego seminarium dla doradców zajmujących się ochroną produktów regionalnych i tradycyjnych pt. „Praktyczna realizacja rozporządzeń UE dotyczących produktów regionalnych i tradycyjnych na przykładzie Toskanii” z października 2007 roku pojawia się niepokojąca informacja, że większość oliwy sprzedawanej w Polsce pod nazwą extravergine jest oszukana:„Pominąwszy fakt, że większość wielkich firm włoskich i hiszpańskich sprzedaje u nas oliwę, która pochodzi z krajów Magrebu i z Turcji (o czym nie ma wzmianki na etykietach), to co gorsza, jest to oliwa tłoczona najczęściej na ciepło i posiada niskie walory jakościowe. Dlatego ceny oliwy extravergine w Polsce są stosunkowo niskie – butelkę 0,75 litra można juz kupić za 20-25 zł. We Włoszech, dla porównania, cena prawdziwej extravergine w takiej butelce kosztować będzie około 8-12 Euro (36-48 zł)".



ET (fot. MO)

W Apulii

W Apulii plantacje drzew oliwnych są wszechobecne. Oliwki zbiera się w jednakowy sposób – z rozpiętych pod drzewami sieci. Obserwujemy taki zbiór nieopodal urokliwego miasteczka Trani. Tu swój gaj oliwny liczący 3000 drzew ma rodzina di Micco. Ogołocenie jednego drzewa z oliwek zajmuje zespołowi – 5 mężczyzn plus jedna maszyna – kilka minut.

A wygląda to tak: najpierw pod drzewem rozkładana jest sieć. Następnie podjeżdża traktor wyposażony w specjalną przystawkę, za pomocą której wprowadza drzewo w drgania i to sprawia, że owoce spadają (obejrzyj film). Te szczególnie oporne są strącane przez ludzi za pomocą drewnianych tyczek.

Przypominają nam się słowa Marleny de Blasi: „Oliwa wyciśnięta z dojrzałych, strąconych z drzew oliwek ma wyższą jakość niż ta wyciśnięta z oliwek zrywanych ręcznie, zanim w pełni dojrzeją, jak to się robi na przykład w Toskanii”. To prawda, oliwa produkowana w Apulii jest intensywna w smaku, bardzo owocowa.

 



Di Micco swoje oliwy prezentuje na wystawach – od Helsinek po Hongkong. Jego produkty zdobyły wiele nagród na całym świecie m.in.: w Wenezueli. Po szczegółowych analizach oliwa Terra di Bari co roku uzyskuje certyfikat DOP.







Zakład, w którym powstaje ciesząca się dużym uznaniem naszych Klientów oliwa Nectar, znajduje się w innym, słynącym także z serów miasteczku, Andria. Wchodząc do budynku, natykamy się na właściciela, udzielającego właśnie wywiadu miejscowej telewizji. Jak się wówczas dowiedzieliśmy, ten rok był wyjątkowo dobry pod względem zbiorów. Właściciel jest zajęty mediami, więc po hali oprowadza nas główny technolog, który jest także oliwnym sommelierem (assagiatore). Krok po kroku tłumaczy i pokazuje jaką drogę przechodzą oliwki odmiany Coratina by ostatecznie zmienić się w płynne złoto – Nectar (obejrzyj film). Kluczowym etapem w przypadku tej oliwy jest przechowywanie jej w specjalnych pojemnikach piwnicy na 20 dni od wytłoczenia.

Gioia znaczy po włosku radość. Mężczyzna o takim nazwisku wita nas radośnie u progu swej tłoczni w Cellamare (kilka km od Bari). Jest godzina 20.00, a praca wre w najlepsze, w powietrzu unosi się intensywny zapach oliwy. Tu obserwujemy najbardziej tradycyjny ze sposobów tłoczenia oliwy. W dawnych czasach oliwki były zgniatane kamieniami młyńskimi, napędzanymi ręcznie. Dziś żarna napędzane są mechanicznie i obracają się w stalowych zbiornikach, w których owoce rozdrabniane są na pulpę (obejrzyj film). Następnie pulpa rozkładana jest na matach filtrujących (obejrzyj film) i przenoszona do hydraulicznej prasy (obejrzyj film), która wyciska oliwę z owoców (obejrzyj film). Potem oliwa pompowana jest do separatora, gdzie oddzielana jest od wody (obejrzyj film). Di Gioia do produkcji Prediletto stosuje mieszankę dwóch odmian oliwek: Ogliarola 70% i Coratina 30%.

Już wkrótce w naszym sklepie pojawią się znowu oliwy z opisanych powyżej tłoczni. Wpierw jednak muszą przejść rygorystyczną kontrolę jakości.

 
 






 




 
 
 
 


 

U Mariny Colonny

Molise – jeden z najmniejszych regionów Włoch, położony między Abruzją, Apulią i Kampanią. Jeszcze do lat sześćdziesiątych uznawany był za część Abruzji. W wydawanych w naszym kraju przewodnikach region traktowany jest po macoszemu. Tymczasem ta część Włoch zachwyca urokliwymi zabytkowymi miasteczkami i wioskami położonymi na szczytach wzgórz oraz dziką przyrodą, wielością dziewiczych miejsc, nietkniętych ręką człowieka. Nie ma tu dużych zakładów przemysłowych, na wybrzeżu Adriatyku położone jest Termoli, miasto portowe, najbardziej oblegane przez turystów ze wszystkich miasteczek Molise z uwagi na szerokie, piaszczyste plaże i czyste nadbrzeże. Warto zajrzeć do gospodarstw agroturystycznych położonych na zielonych wzgórzach, gdzie można delektować się smakołykami tradycyjnej kuchni.


Stolica regionu – Campobasso nie zachwyca, za to koniecznie trzeba udać się do średniowiecznego miasteczka Larino ze starą katedrą o zachwycającej fasadzie, z labiryntem wąskich uliczek, wreszcie z ruinami starożytnego rzymskiego amfiteatru. Ciekawostką regionu są też skupiska albańskie. Uciekający w XIV wieku przed Turkami Albańczycy osiedlali się w południowych Włoszech. Odwiedziliśmy jedną z niewielu enklaw znajdującą się w miasteczku Ururi. Mieszkańcy mówią, uważanym przez Włochów za zabawny, włosko albańskim dialektem. Są wycofani, nieufni, nie integrują się. Nawet zwykłe powitanie brzmi tu jakoś inaczej. Przy głównej ulicy stoi pomnik upamiętniający pomordowanych w pierwszej wojnie światowej, tuż nieopodal figura ojca Pio i Jana Pawła II. W regionie przeważają wyżyny, na żyznych glebach uprawia się drzewa oliwne i winorośle. Mieszkańcy najbardziej dumni są z lokalnej, starej odmiany winorośli o nazwie tintilia. W regionie Molise występuje silne przywiązanie do tradycji. Kultywowane są tu dawne obrzędy i obyczaje, w których często przeplatają się zwyczaje chrześcijańskie i pogańskie. Mieszkańców cechuje otwartość i serdeczność.


Warto też zajrzeć do takich miasteczek jak: Agnone, Capracotta, Isernia czy San Martino in Penisilis, w pobliżu którego położona jest otoczona przez nieprzebrane gaje oliwne posiadłość Colonna o 200-letniej rodzinnej tradycji. Zarządza nią Marina Colonna, córka księcia Francesco Colonna. Posesję Bosco Pontoni przejęła w 1996 roku. Rodzinna tradycja z nią związana sięga początków XIX wieku. Wtedy to Prospero Colonna zaślubił księżną Cattaneo di Sannicandro, która wniosła posiadłość w posagu.

Według legendy dynastia Colonna wywodzi się z linii hrabiów Tuskulum, której korzenie sięgają Gens Julia – rodu Juliusza Cezara. Nazwa rodowa „Colonna” bierze źródło z Kolumny Trajana ( włoski termin „colonna” oznacza kolumna). Nazwisko po raz pierwszy widnieje oficjalnie w dokumencie z 1047 odnoszącym się do rodowego zamku oraz rozległych posiadłości w Górach Albańskich koło Rzymu.

Uprawa Mariny Colonny obejmuje 25 tys. drzewek kilkunastu różnych odmian oliwek, w tym: Leccino, Frantoio, Peranzana, Gentile di Larino, Coratina, Ascolana, Tenera, Cima di Melfi, Rosciola, Maiatica, Nocellara del Belice, Nociara, Itrana, Termite di Bitetto, a nawet znana z Grecji Kalamata.


Sposób, w jaki uprawiane są drzewa oliwne i zbierane są oliwki, jest zgodny z ekologicznymi, naturalnymi metodami, które mają minimalny wpływ na środowisko. Gdy przyjechaliśmy pod koniec listopada do posiadłości Mariny czas zbiorów trwał w najlepsze.


Kilkuosobowe grupy za pomocą grabi pneumatycznych strącały oliwki na maty ułożone wokół drzew (obejrzyj film). Odpowiedniego momentu zbiorów dogląda oczywiście sama właścicielka. Jak nam mówi, stara się skracać czas zbierania, co pozwala osiągnąć najlepszy smak oliwy. Ten rok był suchy, w oliwkach jest więc mało wody. Są esencjonalne, mniejsze, oleiste, ale nie ma w nich balansu, tłumaczy właścicielka. I teraz jej w tym głowa, aby ten balans, poprzez tworzenie blendów, uzyskać. Odpowiednie rodzaje oliwy, niczym puzzle, starają się idealnie dopasować smakowo Marina Colonna i oliwny sommelier (assaggiatore). Tak wybrany produkt jest bogaty dobroczynne polifenole i witaminy, co także doskonale wpływa na jego walory smakowe. Jak nas zapewnia Marina, jej oliwa charakteryzuje się wyjątkowo niskim stopniem kwasowości – co jest wyznacznikiem oliwy najwyższej jakości – a jej szczególne właściwości pozostają w niezmiennym stanie przez cały rok.


Każda odmiana owoców jest zbierana i przetwarzana osobno. Zebrane owoce trafiają do wielkich koszy i są przechowywane pod zadaszeniem. Następnie są ważone i katalogowane, za równo przed jak i po uzyskaniu z nich oliwy, co pozwala ocenić plon. W ciągu 12 godzin od zbiorów w nieprzerwanym cyklu uzyskiwana jest oliwa.


Oliwki są przesypywane do lejka (obejrzyj film), a stamtąd, za pomocą przenośnika taśmowego, do urządzenia eliminującego liście, cząstki gałęzi i inne elementy, które mogłyby zakłócić proces wytwarzania oliwy. Następnie oliwki trafiają do maszyny czyszczącej, a stamtąd – za pomocą drgającej zasłony perforowanej – są przemieszczane do mielącego urządzenia ze stali nierdzewnej.




Tarcze rozdrabniacza zmieniają oliwki w pastę. Na tym etapie dodawana jest zimna woda, aby rygorystycznie utrzymywać niską temperaturę (obejrzyj film). W końcu przecież to oliwa tłoczona na zimno! Następnym etapem jest wirówka (obejrzyj film), która oddziela płyn od wytłoczyn – produktu ubocznego, który po przetworzeniu może posłużyć jako paliwo lub pasza dla zwierząt. Ostatnim etapem jest odwirowanie oliwy i wody (obejrzyj film). Każdy rodzaj oliwy uzyskany w ten sposób jest przechowywany w osobnych kadziach ze stali nierdzewnej.

Nim oliwa trafi na stół, musi zostać zabutelkowana i opatrzona etykietą oraz pieczęcią. Zajmują się tym doświadczeni pracownicy, które wszystkie te czynności wykonują ręcznie (obejrzyj film 1, obejrzyj film 2).



Zakład produkcyjny Mariny Colonny słynie z produkcji nie tylko oliw naturalnych, ale też smakowych – od imbirowej, kardamonowej po różaną, cytrynową, mandarynkową, bergamotkową i pomarańczową. Co ważne i unikalne – oliwa Mariny Colonny nie zawiera sztucznych aromatów ani dodatków – owoce (jak np. pomarańcza czy mirta), ziarna (kardamon) bądź też same skórki (jak w przypadku oliwy cytrynowej) są tłoczone równocześnie razem z oliwą.












Podczas naszego pobytu przyjechała dostawa owoców z ekologicznych upraw prosto z Sycylii. Mieliśmy więc okazję obserwować ten niezwykły proces uzyskiwania oliw o cytrusowych smakach. Gdy po wejściu do zakładu wyczuliśmy zapach herbaty earl grey było to dla nas jednoznaczne, że właśnie trwa produkcja Bergamii. Następnego dnia tłoczono owoce razem z mandarynkami, a jeszcze jednego z cytrynami. Oczywiście wszystkie owoce obierane (obejrzyj film) i krojone są ręcznie.

Był to dla nas niezwykłe doświadczenie, gdyż zbiór oliwek i produkcja oliwy odbywała się w zupełnie odmienny sposób niż widziany przez nas rok wcześniej w Apulii.