czwartek, 21 lutego 2013

Moja Toskania zmienia zapachy



Poczuć Toskanię oznacza poczuć jej smak. Ileż „Słodkie pieczone kasztany” ma smaków! Autorka - Aleksandra Seghi - przed czternastoma laty osiedliła się we Włoszech, w Pistoi. Tam założyła rodzinę, chłonęła kulturę, obyczaje, ale też walczyła ze stereotypami na temat Polaków, oswajała się nowym rytmem dnia, dała się ponieść zwyczajom wyznaczanym przez rozmaite święta i fiesty, wreszcie odnalazła swój sposób na życie.

Nagromadzenie wspomnień, wrażeń, ludzi, jest w jej książce oszałamiające. Aleksandra Seghi w ujmujący sposób opisuje Toskanię i Toskańczyków, i to, jak wygląda codzienność w tym najbardziej okupowanym przez turystów regionie. Pozwala zajrzeć czytelnikom za kotarę, do intymnego, prywatnego świata mieszkańców Pistoi, dzięki czemu poznajemy ich usposobienie i słabości, wreszcie daje możliwość przekroczenia progu kuchni włoskiej mammy czyli jej teściowej.



Ta książka to rarytas dla zakochanych we włoskich klimatach. I włoskiej kuchni, bowiem autorka swe opowieści przeplata przepisami na ulubione potrawy.

Całość napisana lekko, ironicznie, bardzo subiektywnie. Niesiona opowieścią nawet nie zauważyłam, jak szybko upłynął mi czas na lekturze.



A oto fragment książki poświęcony oczywiście oliwie: „Jedną z potraw, w której prym wiedzie oliwa, jest prinzimonio, podawane głównie na przystawkę. Słowo pochodzi od łacińskich wyrazów pinzo i omnium i oznacza: włożę wszystko…w oliwę. Przygotowanie pinzimonio to nic trudnego. Wystarczy napełnić miseczkę w jednej trzeciej oliwą, posypać solą i pieprzem i serwować ze świeżymi warzywami (fenkuł, seler, karczoch, marchew, rzodkiewka), które kroi się na cienkie paseczki i macza w oliwie, delektując się smakiem”.



Rozmowa z Aleksandrą Seghi, autorką książki „Słodkie pieczone kasztany”



„Moja kuchnia pachnąca bazylią” – tak zatytułowała swoją książkę Tessa Capponi-Borawska. A czym Pani pachnie Toskania? Pieczonymi kasztanami?

Chylę czoła w kierunku pani profesor Tessy Capponi-Borawskiej. Bardzo miło wspominam wykłady na wydziale filologii włoskiej. Do tej pory, raz na jakiś czas, wyjmuje notatki i czytam historię Włoch, którą przekazała mi właśnie pani profesor.

Moja Toskania zmienia zapachy, a to ze względu na pory roku. Na wiosnę pojawiają się karczochy (uwielbiane przez moja włoska i polska rodzinę), świeży groszek i bob. W lato królują pomidory, które nadają sałatkom niesamowitego smaku i które również „hurtowo” przerabiam na przeciery. W październiku przychodzi pora na kasztany i grzyby. W miastach i miasteczkach odbywają się święta: naleśników kasztanowych, pieczonych kasztanów... a na placach targowych jest mnóstwo prawdziwków o niezapomnianym zapachu. Następnie przychodzi pora na dynie i wszystkie dania z nią związane. Mimo tego że w zimie jest mało warzyw sezonowych naszą kuchnię wypełnia zapach gęstych zup fasolowych, kapuścianych z dodatkiem uprzednio przygotowanych przecierów pomidorowych.

Oczywiście w mojej kuchni przeplatają się zapachy: bazylii, szałwii czy rozmarynu. Są one niezastąpione w kuchni toskańskiej. Tak jak niezastąpiony jest czosnek i oliwa.

Jaka, Pani zdaniem, powinna być dobra książka kucharska?

Powinna w prosty sposób przekazywać przepisy kulinarne. Moim zdaniem nie musi być kolorowa i zilustrowana zdjęciami z kolejnych etapów przyrządzania. Dobra książka kulinarna może mieć kilka zdjęć lub może być ich pozbawiona. Liczy się dobrze i zrozumiale napisany tekst. Tak, żebyśmy mogli zamknąć oczy i z łatwością wyobrazić sobie poszczególne etapy gotowania lub pieczenia.



Florencja czy Siena? Pytam, ponieważ rywalizacja między tymi miastami trwa nieustanie niemal 1000 lat…

Kocham jeździć do Florencji, przechadzać się po mieście, kościołach, a następnie wspinać na Plac Michała Anioła. Stamtąd rozciąga się tak fantastyczny widok, że brakuje tchu w piersiach. Pistoia, miasto, w którym mieszkam, położone jest dość blisko Florencji. Stad bywam tam dość często. Natomiast wyjazd do Sieny to dłuższa wyprawa. Ma niesamowity kolor i klimat, który wyczuwa się przechadzając po głównych uliczkach starego miasta. Mam do niej sentyment, bo oprócz zwiedzania jej, jako turystka bywałam tam w pracy (na targach rękodzielniczych). Mam więc swoje ulubione miejsca, w których pije dobrą kawę czy jem wspaniale lody.

Dlaczego Pani wybór padł właśnie na Toskanię?

Podczas studiów na Uniwersytecie Warszawskim wyjeżdżałam na kursy językowe do Włoch. Jeden z nich odbywał się we Florencji. W weekendy robiłam sobie całodniowe wycieczki po regionie. I to właśnie od tamtej chwili zaszczepiła się we mnie miłość do Toskanii. A tak jak często bywa, tak i w moim przypadku, zatrzymała mnie miłość. Od 11 lat jestem szczęśliwą żoną Toskańczyka.

Kolekcjonuje Pani książki kucharskie, również te bardzo stare. Jak duży jest Pani zbiór?

Nigdy tak naprawdę nie liczyłam moich książek kucharskich. W Polsce zostawiłam sporą biblioteczkę. Do Włoch zabrałam polskie pozycje związane ze zdrową żywnością. Natomiast fascynuje się kuchnią włoską, a w szczególności toskańską. Staram się utrzymać jakiś porządek w książkach, lecz zaglądając do nich bez przerwy jest to dość trudne. Część z nich stoi równiutko na półkach, część w lekkim chaosie, jedna na drugiej, a pozostałe na stole, przy komputerze (są takie pozycje, do których zaglądam bardzo często).

Kiedy widzę jakąś nową książkę w księgarni od razu muszę ją mieć. I tak powoli, z roku na rok, moja kolekcja powiększa się. Dostaję też trochę książek kulinarnych w prezencie, bo znajomi wiedzą że zrobią mi tym ogromną przyjemność. Ostatnio moja sąsiadka z góry, która przeprowadzała się do innego mieszkania, przekazała mi swoja ogromną księgę kucharską. Myślę, że ma ona ponad 1000 stron.

W mojej bibliotece znajdują się również przedruki starych książek. Reprint tzw. „włoskiej biblii kulinarnej” napisany przez Pellegrino Artusi trzymam na głównym miejscu na półce. Pierwsza edycja „Nauki w kuchni i sztuki dobrego jedzenia” została wydana w 1891 roku. Posiadam również „Jedyne praktyczne przepisy” Lucyny Ćwierczakiewiczowej z 1885 roku (moje wydanie z 1988 roku), „Praktycznego kucharza warszawskiego” z 1926 roku (moje wydanie z 1991 roku) oraz „Kuchnie polska” z 1956 roku (lektura z dzieciństwa).

Najpierw był blog, dopiero potem książka. Najpierw aleksandraseghi.blogspot.com potem, „Smaki Toskanii” i „Słodki pieczone kasztany”. Co Pani daje pisanie bloga, a co publikacja książki?

Tak naprawdę to najpierw były książki. „Słodkie pieczone kasztany” zostały napisane dość dawno, Smaki Toskanii czekały na swój moment i tak się złożyło, że jako pierwsze pojawiły się w księgarniach. Do pisania bloga namawiano mnie już bardzo dawno, ale ja zwlekałam. Uważałam, że moje życie wygląda tak samo jak każdego przeciętnego śmiertelnika i ze nikogo nie zainteresują codzienne historie z Toskanii. Grubo się myliłam. Juz w pierwszych tygodniach blog zyskał wielu czytelników, których powoli przybywało. Zrozumiałam, że goście Mojej Toskanii ciekawi byli właśnie tej codzienności, czyli chodzenia na targ, do sklepu, na kawę, informacji o gotowaniu po toskańsku, wywiadów z mieszkancami regionu itd. Codzienne pisanie postów wciągnęło mnie tak bardzo, że w krótkim czasie założylam jeszcze 4 blogi (www.smakitoskanii.blogspot.com, www.ekotoskania.blogspot.com, www.toskanskiewakacje.blogspot.com oraz www.polacywewloszech.blogspot.com), ten ostatni prowadze wspólnie z Agnieszka, która tak jak ja mieszka we Wloszech).

Pisanie blogów daje mi ogromną satysfakcję. Cieszę się, że argumenty, które poruszam podobają się czytającym. Posty są komentowane, dzięki czemu nawiązany zostaje bezpośredni kontakt z odbiorcą bloga. Nie ma nic piękniejszego niż pisanie o tym, co lubimy i spotkanie się z pozytywnym odbiorem czytelnika.

Publikacje książek są spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Również na tym polu ogromną satysfakcję przynoszą mi piękne, ciepłe listy od czytelników, spotkania autorskie, na którym pojawia się wiele osób. To znak, że to co robię podoba się innym i motywuje mnie do konsekwentnego dążenia do realizacji tych najskrytszych marzeń.



Rozmawiała Ewa Tenderenda-Ożóg



(Fragment rozmowy ukazał się w "Magazynie Literackim KSIĄŻKI" nr 4/2012)



fot. Alessandro Seghi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz